piątek, 2 września 2011

dziki...dziki dzik




Dzień 27.082011 rano, raniutko wstajemy ...zabieramy najpotrzebniejsze pakuneczki i wyruszamy...dodam, że dzień wcześniej pomysł na ów wypad został zażegnany ...a mimo wszystko powrócił w tempie błyskawicznym...spaliśmy jakieś 4 godziny...ale przecież góóóóryyy :) zatem ....ryk silnika i jesteśmy. Raczkowa Dolina...Dolina Jamnicka, pogoda cudna...widoki przepiękne...pierwsza trasa...szlak zielony..bardzo trudny..idziemy pod wielką stromiznę...przysiadamy na chwilkę...odpoczywamy...a tu ryk...bynajmniej już nie silnika...oniemiałam, ale ponieważ zdarzyło się nam już uciekać...kiedyś przed wilkiem...a i przed dzikiem... (Monti Sibillini -wąwóz Inferno...a właściwie podejście pod wąwóz...siedmiokilometrowe w ciemną noc ...w efekcie czego zaliczyliśmy nocleg w Monte Monaco pod kościołem ...) zdjęliśmy kamień z serca...wzięliśmy go w dłoń( tak na wszelki wypadek) i pognaliśmy cichym krokiem w nieco innym kierunku...w dół... teren opisany był jako niedźwiedzi...byliśmy chyba jedynymi ludźmi na szlaku...przynajmniej na odcinku, w którym się znajdowaliśmy ...ogólnie szlak wyglądał na mało uczęszczany...kolejnym podejściem był Wołowiec (szczyt w Tatrach Zachodnich o wysokości 2064 m n.p.m.)... pogoda jednak zabrała nam widoki...gdy wracaliśmy odsłoniło się wiele...jezioro, góry, jelenie na zboczu...wrażenie podwójnej radości, że wreszcie mogę popatrzeć, że dzikość przyprawia nas o dreszcze ...że dziki są, że są dzikie , i ,że ja trochę przestaję dziczeć dzięki temu, że tam jestem...